Dotychczas ang uczylam sie sama, korzystajac z powszechnie tu wychwalanych podrecznikow, gramatyka Side&Wellman itp. NIe wspominam o ang w szkole, bo wiadomo jaki bywa poziom, niby wciaz mam na studiach 3x45min ale poziom zajec jakby nie ten...
Przymierzam sie do egazaminu w przyszlym roku i zastanawiam sie, po raz pierwszy w zyciu nad kursem. Pewne rzeczy mozna opanowac samemu, ale brakuje mi mozliwosci pogadania sobie z kims o zblizonym poziomie. Probowalam zajec prowadzonych po ang na moje uczelni, ale poziom tego jest straszny, studenci z wymiany delikatnie mowiac z angielskiego nie wymiataja, i cale zajecia sa dostosowane raczej jakby dla osob o poziom FCE niz CPE [nawet wykladowcy sie placza].
Innych okazji do uzywania jezyka nie mam, czytam ksiazki,new york timesa online, slucham duzo audiobookow, ale nie mam z kim pocwiczyc speakingu. Do gadania z nieznajomymi na skype jakos nie potrafie sie przelamac.
Z tego co czytam na tym forum, wiekszosc osob to samouki, ale moze jednak korzystacie na pewnym etapie z kursow lub korepetycji z nativem? Najwieksza przeszkada sa dla mnie koszty, stad musze sie powaznie zastanowic zanim wydam 1000zl na kurs, dlatego te pytanie. Poza tym kurs ma tez tez cala otoczke, ludzie ktorzy maja podobny cel i problemy, mozliwosc wymiany mysli i uwag. Sposrod osob w moim otoczeniu nikogo to nie interesuje, wszyscy sa raczej zdziwieni: po co ty masz sie uczyc, przeciez swietnie znasz angielski?
To nie mial byc esej o mim zyciu osobistym, choc sie niebezpiecznie do tego zbliza, chcialam tylko naswietlic moja sytuacje;) Ma dylemat: isc, nie isc, przepuszczac ciezko zarobione w wakacje pieniadze czy nie warto.
Jestem ciekawa wszystkich uwag, pozdrawiam!