Oszuści za kółkiem

Temat przeniesiony do archwium.
Dwudziestu mieszkających w Londynie Polaków padło ofiarą oszusta, który podawał się za właściciela firmy transportowej
Naciągacz zebrał od każdego po kilkadziesiąt funtów zaliczki za kurs do Polski i przepadł bez śladu. Jeden z poszkodowanych stracił nie tylko pieniądze, ale i cały dobytek.

Karol Białkowski planował powrót do Polski od dłuższego już czasu. Zadecydował, że do rodzinnego Chełma wróci tuż przed Bożym Narodzeniem. Przewoźnika, który do Polski miał zabrać wszystko to, czego dorobił się na Wyspach, wybrał z ogłoszenia na polskojęzycznym portalu. W anonsie nie było ani zdjęcia, ani adresu siedziby firmy. Był tylko e-mail i numer telefonu. – Pełno takich ogłoszeń w Internecie, dlatego nie podejrzewałem, że będzie coś nie tak – wspomina Karol Białkowski. – Mężczyzna, który reklamował się jako przewoźnik, sprawiał wrażenie miłego i godnego zaufania, dlatego zdecydowałem się wysłać wszystkie moje rzeczy z Anglii do Polski jego busem – dodaje.



Sławek, bo tak przedstawiał się oszust, wziął 40 funtów zaliczki, pomógł nawet załadować sprzęty Karola do swojego samochodu. – Na pierwszy rzut oka wydawał się być konkretnym polskim biznesmenem, który rozkręca firmę i dba o klienta. Taki profesjonalista z sercem – przyznaje Karol Białkowski. – Szybko dogadaliśmy się co do szczegółów transportu – dodaje.

Fikcyjny transport

Wyjazd z Londynu zaplanowany był na sobotę, dwa dni przed Wigilią.

Zbiórka wyznaczona została na godzinę 8 rano, przy stacji metra Wood Green. Okazało się, że prócz Karola i jego brata do Polski miało jechać jeszcze 18 innych osób. Wszyscy z walizkami i prezentami na święta. O godzinie 8 busy jednak nie nadjechały. Nie pojawiły się też o 9. – Zaczęliśmy dzwonić na komórkę Sławka, niestety nikt nie odbierał – mówi Artur Kaczmarek, który był w grupie osób czekających na transport do Polski. – Z początku łudziliśmy się, że może kierowca jednego z busów miał wypadek, co opóźniło przyjazd na umówione miejsce – dodaje.

Wszyscy byli jednak bardzo niecierpliwi, bo do Wigilii pozostawało niewiele ponad 48 godzin.

Po dwóch godzinach czekania, zniecierpliwieni Polacy zrozumieli, że busy rzekomego przewoźnika Sławka nigdy nie przyjadą. Sprawę zgłosili na najbliższy posterunek policji. Oszusta zaczęli szukać także na własną rękę.

– Polacy w Londynie są liczną grupą i to na tyle na tyle, że znajdziemy złodzieja sami, z pomocą ludzi, którzy mieli z nim wcześniej jakikolwiek kontakt – wygraża jeden z poszkodowanych.

Skradzione trzy lata

Karol Białkowski stracił około 3 tysięcy funtów. Tyle bowiem warte były jego rzeczy, które przez trzy lata pobytu kupił sobie na Wyspach. Przepadły płyty, wzmacniacze, głośniki, ubrania, a nawet używane garnki. – Przez te kilka lat nazbierało się tego całkiem sporo – mówi Białkowski. Złodziej ukradł nawet congę, ukochany instrument Karola, wart ponad 300 funtów. Z grupy 20 oszukanych Polaków Białkowski stracił najwięcej, bo pozostałym przepadły „tylko”zaliczki za przejazd, czyli od 40 do 80 funtów na głowę. W sumie oszust okradł swoich rodaków na przynajmniej półtora tysiąca funtów. Karol Białkowski ma wszystkie dane fikcyjnego przewoźnika, spisane z jego dowodu osobistego. Nie jest jednak pewien, czy dokument był prawdziwy. – Zamierzam zgłosić sprawę również polskiej policji, żeby dowiedzieć się, czy taka osoba naprawdę istnieje – mówi Białkowski.

Poszkodowani dobrze zapamiętali, jak wyglądał oszust. Polacy, którzy wykupili feralny kurs u rzekomego przewoźnika opisują Sławka jako wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, pod czterdziestkę. Ogolony, zadbany, schludnie ubrany. – Można powiedzieć, że z twarzy trochę "misiowaty" – mówi Karol Białkowski. – Nosił skórzaną kurtkę i charakterystyczną, szarą czapkę z daszkiem – dodaje.
Polak Polakowi wilkiem

Mimo, że Polacy są na Wyspach coraz dłużej, ciągle padają ofiarami przestępstw ze strony rodaków. Dlaczego tak łatwo dajemy się zatem oszukiwać?

– Emigranci zawsze czują się mniej bezpiecznie i pewnie niż w swoim kraju, dlatego częściej też dają się nabrać oszustom, którzy wydają się być wiarygodni i z pozoru służą pomocą – mówi psycholog Agnieszka Major z Polish Psychologists’ Club w Londynie. – Ale nie jest to wyłącznie problem Polaków mieszkających na obczyźnie, bo niemal każdy z nas został gdzieś, kiedyś przez kogoś oszukany – dodaje. Zdaniem pani psycholog, ludzie wierzą w coś, co pojawia się w mediach, na plakatach, o czym mówią znajomi. – Często nie jest to rzecz sprawdzona, ani tak naprawdę godna polecenia, ale za przykładem sąsiadów decydujemy się na kupno przysłowiowego kota w worku – dodaje Agnieszka Major.

Komu ufać?

Wśród Polaków mieszkających na Wyspach opinie na temat przewoźników są podzielone. – Wysyłałem już przesyłki za pośrednictwem kilku polskich firm w Londynie i często dochodziły na czas, ale parę razy zdarzyły się opóźnienia, a jedna paczka gdzieś się zapodziała i nigdy jej nie odzyskałem – mówi Rafał Tomiński z Londynu. – Na szczęście przewoźnik miał licencję i za zgubioną paczkę dostałem odszkodowanie – dodaje.

Wpadki zdarzają się również dużym firmom transportowym w Polsce.

– Wyjeżdżałem do Anglii dwa lata temu w lipcu, autobusem rzeszowskiej firmy przewozowej Interglobus Reisen – wspomina Piotr Michalak. – Czekałem na dworcu we Wrocławiu aż siedem godzin, bo ponoć nie mieli pieniędzy na paliwo. W końcu, po interwencji telewizji, zdecydowali się nas zawieźć do Anglii – dodaje.

Problemy z przewoźnikiem nie skończyły się jednak po przyjeździe do Londynu. – Bilet wykupiony miałem w dwie strony, więc chcąc nie chcąc musiałem wracać do kraju autobusem należącym do tej samej firmy – mówi Michalak. – Tuż przed odjazdem do Polski okazało się, że pojazdy tego przewoźnika nie mogą w ogóle wjeżdżać na dworzec autobusowy Victoria – dodaje. Pracownicy biura Interglobus Reisen odmówili komentarza w tej sprawie "Gońcowi Polskiemu".

Polscy przewoźnicy z Londynu radzą, by firmę, która dostarcza paczki do Polski lub organizuje przeprowadzki, zawsze dokładnie sprawdzać.

– Często pojedyncze ogłoszenie na portalu lub w polonijnej gazecie nie świadczy wcale o tym, że dojedziemy cało do domu – mówi Przemysław Wróbel z Husky Transport. – Przed wyborem firmy przewozowej warto sprawdzić na przykład, czy ogłasza się regularnie w polonijnych mediach, ma swoje biuro i licencję na taką usługę. Czasami warto dołożyć kilka funtów, by mieć pewność, że nasza przesyłka dotrze nienaruszona pod wskazany adres – dodaje.

Walczyć o swoje

Specjaliści radzą, by nie obawiać się walczyć o swoje z nieuczciwymi przewoźnikami.

– Swoich praw warto dochodzić nawet w sytuacji, gdy zbyt długo czekamy na autobus miejski, przez co spóźnimy się na ważne spotkanie, nie mówiąc już poważniejszych przypadkach – mówi Robert Walczak, prawnik, specjalista z zakresu prawa transportowego.