Najpierw zastrzegę, że:
Nie jestem w tej chwili praktykującym nauczycielem. Uczono mnie na anglistyce metodyki (czyli tego jak się uczy) i uczyłam kilka osób), ale ludzie, którzy to robią na co dzień będą pewnie lepszymi ekspertami. Jeżeli wypowie się tutaj ktoś kto uczy zawodowo, bez wahania uznaj jego opinię za lepszą od mojej.
Po pierwsze umiejętności językowe można podzielić na „odbiór” (słuchanie, czytanie) i „nadawanie” (mówienie, pisanie). To drugie zawsze jest trudniejsze niż pierwsze – sytuacja, której ludzie nie piszą, a umieją czytać lub nie mówią, ale rozumieją ze słuchu jest zupełnie normalna. To nie jest tak, że wszystkie umiejętności rozwijają się po równo.
Po drugie, trzeba się pogodzić z tym, że na ucząc się języka, dosyć długo będziesz popełniać błędy przy mówieniu i pisaniu. Ogólnie, kierunek jest taki: na samym początku, uczy się ludzi gramatyki po to, żeby w ogóle mieli pojęcie jak zacząć. Wtedy ważne jest, żeby zrozumieli ją poprawnie. Potem ważniejsza staje się komunikatywność, czyli to, żeby pisać i mówić, choćby z błędami. Dopiero na dosyć wysokim poziomie, jak człowieka nie zjada już stres związany z samym mówieniem, ma wystarczająco dużo podstawowej wiedzy z zakresu słów i struktur gramatycznych, wracamy do poprawności i szlifujemy tak długo, aż będzie świetnie. Osobiście uważałabym Cię za bardzo uzdolnionego (bardzo, bardzo uzdolnionego) gdybyś ten cały proces przerobił w rok. Ja mam za pasem dwadzieścia lat nauki (z groszami) – mam potwierdzony „talent” do nauki języków – i dopiero gdzieś po piętnastu zaczęło być naprawdę fajnie.
A jak się uczyć mówienia? Mówić, mówić, mówić. O wszystkim. Zaczynając powoli, np. od takiej sytuacji że o najtrudniejszych rzeczach rozmawiasz z kimś kto da ci dowolnie długi czas na odpowiedź (nie ma stresu że „O rany, muszę coś powiedzieć, mam pusto w głowie, ale jestem głupi!). I np. umówić się, że co jaki czas ta osoba będzie wskazywała Ci jakieś błędy, których spróbujesz się pozbyć. Pojedynczo, po dwa, bez pośpiechu i bez przerywania co pięć sekund – bo i tak Twój mózg ma ograniczoną zdolność zapamiętywania takich informacji, więc to musi potrwać.
Żeby „nie odpuścić”, najlepiej by było gdybyś odnalazł w tym jakąś przyjemność albo wyznaczył konkretny cel, który chcesz osiągnąć jako wyzwanie – jeżeli nie będziesz mieć do tego jakiejś własnej motywacji („ja chcę”), to odpuścisz sobie prawie każdy typ ćwiczeń. Bo tu się efekty mierzy w latach, nie w tygodniach.
Im płynniej ktoś mówi, tym więcej „wolnej mocy obliczeniowej” ma jego mózg na to, żeby się zastanawiać jak coś powiedzieć poprawnie bez zawieszania się i paniki. Z czasem zresztą sam powinieneś zauważyć taki proces że zaczynasz zauważać jakich słów Ci brakuje, jakich struktur gramatycznych, i uzupełniasz to sobie nie dlatego, że tak wynika z harmonogramu i spisu treści w książce, a z Twoich potrzeb.
Zdecydowanie nie polecam takich rzeczy jak uczenie się za pamięć całych zdań – w swobodnej rozmowie cała sztuka polega na tym, że nie wiesz co powie Twój rozmówca i musisz się do tego dostosować. Wydaje mi się, że lepiej by było, gdybyś spróbował zwalczyć to przekonanie, że mówienie z błędami jest wstydliwe. To jest absolutnie normalny proces i to, że rzeczywistość okazała się trudniejsza niż Twoje założenia, po prostu oznacza, że musisz wykazać cierpliwość. Nie że z Tobą coś nie tak