Witam serdecznie wszystkich :)
Zastanawiam się czy nie wybrać się na Filologię angielską. Mam jednak masę wątpliwości. Skończyłem studia techniczne (mgr) i miałem tam teoretycznie angielski na poziomie B2+. Jednak teoria, a praktyka to skrajności...
Problem polega na tym, że studia skończyłem rok temu, a z angielskim na nich praktycznie ostatni raz miałem styczność jakieś dwa lata temu.
Na Filologię gdybym się wybierał (a to licencjat) to jednak byłby brany mój wynik z matury, a tam w części pisemnej przekroczyłem ledwo 30%. Do rekrutacji na te studia mogą dołączyć osoby które napisały maturę podstawową na minimum 60%. Mnie jako, że nie posiadam honorowanego certyfikatu obowiązywałaby rozmowa kwalifikacyjna. Rozmowa ta miałby być na poziomie B1 (dobre B1).
Nie czuję się kompletnie na siłach na owe B1.
Pytanie jest następujące: Czy rozpoczynając jakoś teraz naukę języka zdołam się nauczyć na te B1 w dość krótkim czasie? Pytanie może głupie bo nie wiadomo jak z chłonnością mojego umysłu i poziomem wiedzy. Co do wiedzy to od strony języka technicznego jeszcze coś tam wiem, ale już angielski ogólny to jest kiszka. Jestem zdania, że kompletnie nie znam języka i muszę go opanować od podstaw.
Czy więc w 2-3 miesiące dość intensywnej nauki (korki itp.) dam radę się nauczyć na B1 (od podstaw)? Jak wygląda to przeciętnie? Sam nie wiem co robić i czy przypadkiem nie jest to porywanie się z motyką na Słońce.