Gadałam niedawno z pewnym przypadkowo spotkanym Amerykaninem i dopiero to uświadomiło mi, że mój angielski nieco się przykurzył. Mówię i mówię, aż nagle - jak powiedzieć "gołąb" po angielsku. "Paloma" po hiszp. "Piccione" po włosku. I po długim yyyyeeee wpadłam na "pigeon".
Moja umiejętność rozumienia czytanego tekstu, filmów, radia etc nie spadła, ale za to słownictwo w mówieniu to jest jakiś koszmar. Nie mogę wyzbyć się nawyku uzupełniania luki słówkiem z innego języka. Bo niestety angielskiego douczam się sama (i to kiedy mam chwilkę czasu) a stale mam kontakt z hiszpańskim i włoskim.
Co najśmieszniejsze, kiedy robię jakiś Use of English z CAE, idzie mi to całkiem dobrze, ale problem pojawia się, gdy muszę coś nazwać w mowie.
Jak sobie z tym radzić? Pewnie najprostszym rozwiązaniem byłyby konwersacje, ale nie mam niestety czasu na nie :-/ Gadać do siebie? Ze współlokatorką? Streszczać ustnie przeczytane teksty? Uczyć się słówek z jakiegoś repetytorium leksykalnego?