Hej. Mam pewne swoje przemyslenia (oparte na doswiadczeniach i opiniach innych) na temat, tego co warto robic, przygotowywujac sie i chcac sie dostac do studia na dobre uniwerki w USA. Otoz wydaje mi sie, z tego co czytam, ze za duza wage przywiazuje sie do SATow, ocen itepe. Uczelnie siagle powtarzaja, ze dla nich wyniki egzaminow maja znaczenie gdzies w 1/5 na decyzje o przyjeciu. Poza tym mentalnosc, majaca wplyw na to jakich kandydstow szukaja jest inna. W polsce sa punkty z matury i kropka. Sam fakt, ze tak wiele czasu nalezy poswiecic na wypelnienie aplikacji znaczy, ze cos jest na rzeczy. Jesli aplikacja bedzie wygladac standardowo, tzn. ucze sie tu, mam swietne oceny, nauczyciele mnie lubia, jestem inteligentny(a) i swietnie pochlaniam wiedze, to co wtedy wyroznia taka aplikacje od tysiecy innych? Pisze tak, bo moj kolega, (ktory nie odwiedza tego forum :p) tak wlasnie tlumczy swoje podejscie: Jestem dobry, wezma mnie. Podczas rozmowy z absolwentem Harvardu, na pytanie o plany, gdy sie nie dostane na harvard, odpowiedzialem, ze popracuje nad SATami, coby lepsze wyniki miec i bede sie ubiegal o wjazd na wieksza liczbe uczelni. Moj rozowca zasmial sie i powiedzial, ze Harvard corocznie z wileka satysfakcja odrzuca setki perfect scores'ow (800,800,800), gdyz oprocz swietnych wyniko nic nie widac na papierze. Poza tym parokrotnie podkreslal, ze na Harvardzie sa "probably the most curious students in the world". Powiedzial, ze mial w pokoju kolege, ktory mial 400! z verbala. Totez tak ogolnie rzecz biorac, ja osobiscie, szykujac sie do startowania za rok (jak, nie daj Boziu, nie zechca teraz) zabawiam sie w rozne spoleczno-polityczne inicjatywy, coby cos pozmieniac ( a i przyjemne to bywa) i wzbogacic zyciorys. nie uwazam, ze moje podejscie jest idealne, ale majac pewne doswiadczenie, moge pokusic sie o taki sad :)
Pozdrawiam!