nauka małego dziecka, które nie zna liter

Temat przeniesiony do archwium.
Hej, od jakiś 2 lat udzielam korepetycji z angielskiego, ale nigdy nie uczylam dziecka w okresie przedszkolnym, ktore nie umie czytac ani pisac po polsku ( a co dopiero w innym jezyku). Za kilka dni czeka mnie właśnie taka lekcja i trochę czuję sie zagubiona, bo nie wiem, jak ją przeprowadzic. Licze na pomoc i konkretne wskazowki bardziej doswiadczonych korepetytorów.
Książka z obrazkami i ucz dziecko mówić proste słowa a nie czytać i pisać. A naljepiej zrezygnuj, bo to tylko strata Twojego czasu. To dziecko i tak niewiele z tego skorzysta, no ale przynajmniej rodzice będą się mogli chwalić wśród znajomych, że ich dziubdziuś "chodzi na angielski".

edytowany przez eva74: 25 maj 2011
When my son entered French immersion at age 5, the curriculum was predominantly oral.
The children were taught little songs (Head and shoulders, knees & toes...), games (Simon says:"Stand up", "Sit down"), basic noun families (animals, colours, numbers) and stock phrases (weather, season, calendar, days of the week).
This should help get you started.
Key word: immersion. Your son has acquired French, not learned it, correct? All this poor girl will be doing is babysitting the little brat for a couple hours a week.
Yes, but she can make a half-immersion/quarter-immersion programme out of these circumstances and chances are that that could be more effective than 'learning'.
I think it is similar to "babcia" spending time with her young wnuki and speaking only Polish for a couple of hours each week. They eventually make the connections without getting too bogged down with "learning"
Cóż, jestem swiadoma, że pewnie dziecko niewiele skorzysta z tych lekcji, ale mam nadzieje, ze moze przynajmniej czesc zostanie mu gdzies w pamieci i jak zacznie chodzic do szkoly i uczyc sie juz "na powaznie", to bedzie mu latwiej i jakos mu to pomoze. Ja nie jestem rodzicem i nie bede decydowac, czy dziecko ma chodzic na lekcje czy tez nie. Ja sie ciesze, bo mam przynajmniej okazje zdobyc nowe doswiadczenia, sprawdzic sie w nowej sytuacji i jeszcze przy okazji zarobic, wiec... czemu nie?
Osobiscie tez mysle, ze w tym wypadku najlepiej obrocic nauke w zabawe poprzez piosenki, gry i obrazki. Pamietam swoje poczatki lata temu i wygladalo to mniej wiecej wlasnie tak, choc bylo to bardziej oswajanie z jezykiem niz jego nauka...
Tutaj dużo zależy jak poprowadzisz lekcje i od podejścia dziecka do tego wszystkiego. Przez 4 lat robiłam taką mini-immersion z dwoma chłopakami w wieku przedszkolnym byli jak zaczęli, więc też nie umieli czytać ani pisać. Jeden z nich miał zdiagnozowane ADHD i matka nie zgodziła się na leczenie, drugi nie ma oficjalnej diagnozy, ale zachowuje sę bardzo podobnie (chociaż muszę przyznać że ten starszy to jednak niebo a ziemia). Spędzałam z nimi od 20 do 50 godzin w tygodniu, zazwyczaj bliżej 40, przez 4 lata, mówiąc cały czas w języku obcym, plus codzienne dodatkowe ćwiczenia z fiszkami obrazkowymi, słownikami obrazkowymi i czym się dało. Efekt? Po tych 4 latach rozumieją właściwie wszystko, nie ważne czy mówię ja czy ktoś inny, ale jest to znajomość tylko bierna. Czynnie potrafią powiedzieć nie wiem ile słów, bo nie liczyłam, ale takie naprawdę, pojedyńcze słowa, żadnych zdań, dosłownie nic! Tak naprawdę to było tak, że wlatywało jednym uchem, wylatywało drugim. Naprawdę mnie to zaskoczyło, bo mówi się, że dzieci nasiąkają wiedzą jak gąbka, ale w ich wypadku jednakowo szybko taka wiedza parowała. Słówka, które jednego dnia mówili mi bez zająknięcia, tydzień później kłócą się ze mną, że nigdy wcześniej tego na oczy nie wiedzieli, więc od początku. Jedyne co udało mi się osiągnąć, że jak już coś spapugują to mówią bardzo czysto i bez obcego akcentu i jednak rozumieją i zaczynają czytać. W jakiej sytuacji jak już będą na tyle duzi, żeby zacząć się uczyć języka albo w szkole, albo na własną rękę to będą mieli ogromną przewagę nad ludźmi, którzy nigdy styczności z językiem nie mieli. Tak więc nie oczekuj jakichś wielkich efektów i przygotuj na to rodziców, żeby nie byli rozczarowani i po prostu baw się z nimi w języku obcym.
Wow, 20 godzin...50 godzin...
Zeby byla jasnosc: ja nie robie za jakas opiekunke, ktorej dodatkowym atutem jest to, ze uczy dzieci angielskiego. Rodzice zazyczyli sobie tylko 1 lekcje w tygodniu, czyli zaledwie 45 minut! Bedzie to wiec zupelnie inaczej wygladalo niz w przypadku kilkudziesieciu godzin tygodniowo... Bede bardzo zadowolona, jesli to dziecko zapamieta choc troszke slowek i czesc piosenek...
Troche mnie zastanawia fakt, czy jest mozliwe mowienie non stop w obcym jezyku i zachowanie jednoczesnie komunikacji. Planowalam przez wieksza czesc czasu oczywiscie uzywac angielskiego, ale jednak czasem jest konieczne chyba powiedzenie czegos po polsku, prawda? Mam tez pytanie, czy probowalas ze swoimi uczniami cos pisac? Albo czytac? Jesli tak, to podziel sie wskazowkami, w jaki sposob zaczac to robic od zera.
Wiem, że będą to tylko takie krótkie lekcje, dlatego opisałam swoje doświadczenia, że pomimo ogromnej ilości czasu, który spędzałam z dziećmi to wcale nie jest tak, że one po jakimś czasie "same" się nauczą. Nauka języka to bardzo długi proces. Dorośli i dzieci uczą się w zupełnie inny sposób i pomimo, że dzieciom teoretycznie łatwiej, moim zdaniem ważniejsza jest motywacja. Moje dzieciaki miały dużo innych zajęć pozaszkolnych, język też traktowali jako dodatkowy obowiązek, dlatego niespecjalnie się do tego palili. Chyba wszyscy wiemy, że łatwiej się uczyć tego, co nas interesuje, a nie tego, czego ktoś nam każe się uczyć.

Czy jest możliwe mówienie w obcym języku i zachowanie komunikacji? Na początku też mi się ten pomysł nie za bardzo podobał. Po pierwsze, obawiałam się o kontakt z dziećmi, że jak nie będą mnie rozumiały to nie będziemy mieli dobrych relacji, że nie będą chciały ze mną być, że będą smutne, płakać i co tam jeszcze. Okazało się jednak, że dzieci chodziły do chińskiego przedszkola, z wykładowym chińskim, dlatego były po części przyzwyczajone, że nie rozumieją co się do nich mówi i raczej nie wpłynęło to negatywnie na nasze kontakty, bardzo się polubiliśmy.

Kojelny problem to było jak mamy zdążyć na 8 do szkoły albo jak mam im wytłumaczyć, że zanim pójdą do parku mają najpierw posprzątać klocki, skoro oni mnie nie rozumieją? Przyznaję, na początku był to koszmar, ale wiele z tych zwrotów powtarza się tak często, że bardzo szybko załapali o co chodzi.

Później był problem, czy jak nie robią tego o co ich proszę to czy naprawdę mnie nie rozumieją, czy po prostu ja swoje, a oni swoje:D Przy 45 minutach na tydzień raczej nie będziesz miała z tym problemów, zresztą szybko się zorientujesz, kiedy naprawdę nie rozumieją, a kiedy tylko udają.

Obawiałam się też, jak to wpłynie na dzieci, na ich rozwój psychologiczny, jak ktoś mówi do nich cały czas językiem, którego nie rozumieją. Tym bardziej, że nie jest to mówienie zupełnie od małego tylko taki nagły skok, z dnia na dzień mówimy w nowym języku. Kolejna sprawa, to dzieciaki wiedziały, że znam ich pierwszy język, ale z jakiegoś powodu mówie do nich jakimś innym, zupełnie dla nich niezrozumiałym. Obawiałam się, czy nie będą się przez to czuły odrzucone, ignorowane? Tego niestety nigdy się nie dowiedziałam.

Na początku w ogóle nie pisaliśmy, bo chłopaki po prostu nie umiały jeszcze pisać. Ale robiliśmy sobie jakieś tam kolorowanki i takie rzeczy na siedząco. Sporo im czytałam i zawsze wskazywałam palcem słowa, które akurat czytałam, więc jak śledziły mój palec, to widziały w którym momencie w tekście jestem i myślę, że to sporo im pomogło. Robiliśmy dużo fiszek, najpierw obrazkowych, potem słowo w języku obcym i mieli powiedzieć co to jest w ich języku. Bardzo lubili też dwie tabelki, jedna ze słowami w języku obcym, druga w pierwszym języku i oni mieli dopasować. Ja nie lubię za bardzo śpiewać, oni też nie bardzo muzykalni, więc piosenki akurat sobie odpuściliśmy, chociaż podobno to świetny sposób. Tak samo jak oglądanie kreskówek w języku obcym, tylko że akurat tu mama nam trochę przeszkadzała i puszczała bajki tylko w ich języku. Jak będziesz z nimi niecałą godzinkę tym bardziej wątpie, że będzie to polegało na oglądaniu z dzieckiem kreskówek po angielsku, ale tak na przyszłość, to bardzo fajny sposób, bo dzieciak szybko się wciągnie i nawet nie wie, że się języka uczy.
Szczerze mowiac, ja rowniez nie przepadam za piosenkami i nie wiem, jaki ma to nich stosunek ten dzieciaczek. Jednak nie mam zbyt wielu pomyslow, jak by urozmaicic lekcje i rozladowac atmosfere, a piosenki to prosty sposob. Znasz wiecej jakis fajnych gier dla przedszkolakow? :)
Tak na marginesie, jak slysze, ze male dzieci, ktore maja szkole, wiele innych obowiazkow, dodatkowych korepetycji, caly dzien zapelniony jakimis zajeciami, to dostaje padaczki. Rodzice chca miec geniusza, idealne dziecko, juz nie wystarcza NORMALNE. A gdzie miejsce na zabawe, wymyslona przez samo dziecko, gdzie kreatywnosc, gdzie czas na zwykla nude?...
My son's kindergarten teacher had a very interesting way of weaning children off of English.

For the first 2 weeks of school she wore a hat. When the hat was on her head, the children knew that she would/could speak in both languages. She established a routine in those first two weeks which included basic phrases: greetings, classroom environment, basic tasks, clean up, etc. After two weeks, the teacher took off her hat and spoke to the children almost entirely in French. The children had very few issues or problems because the teacher set a very strong foundation of routine and repetition in those first two weeks.

Jeżeli chodzi o konkretne zabawy czy zajęcia to raczej nie pomogę, to naprawdę zależy od dziecka. Próbuj różnych rzeczy i na pewno szybko znajdziesz te ulubione.

Co do tego, że "moje" dzieci są zawalone obowiązkami to święta prawda. Zabawek to oni mają więcej niż w niejednym przedszkolu, ale raczej nie mają czasu się nimi bawić, bo codziennie po szkole mają coś innego do roboty i nierzadko wracają do domu dopiero po 19, kiedy to szybko kolacja, prysznic i do łóżka. Takie życie, teraz dzieci od małego mają plan zajęć, z zegarkiem w ręku i z wywieszonym językiem biegają z jednego miesca do drugiego, takie czasy.
wyscig myszek?
Rodzice sami sie nie spelnili, to teraz wymagaja od swoich pociech, zeby spelnialy ich marzenia i byly najlepsze we wszystkim. Dzis juz nie wystarczy byc dobrym w jednej rzeczy, trzeba byc perfekcyjnym w kazdej dziedzinie. Chory swiat.
W kazdym razie dziekuje za pomoc, cos tam sie postaram wymyslic. Poza tym wiadomo, ze pierwsze lekcje sa zawsze najgorsze, potem juz pojdzie z gorki.
Masz racje, początki są najtrudniejsze. Tutaj jest bardzo dobre forum (http://forum.gazeta.pl/forum/f,37229,Wielojezycznosc_w_rodzinie.html). Co prawda nie tyle o korepetycjach dla dzieci, a bardziej jak rodzice radzą sobie z wielojęzycznościa swoich dzieci. Wielokrotnie dawali tam bardzo ciekawe pomysły i zabawy, może tam znajdziesz coś ciekawego. Powodzenia!
Dzieki :)
Jeśli ktoś chce mieć naprawdę dwujęzyczne dziecko, a nie tylko wydać pieniądze na coś czym można się pochwalić wśród znajomych to polecam artykuł: http://how-to-learn-any-language.com/e/guide/raising-polyglot-kids.html
Temat już dość stary i problem pewnie już jakoś został rozwiązany, ale dodam jeszcze kilka zdań od siebie.

Można uczyć maluchy języka obcego, a nawet powinno się to robić. Nie można jednak traktować dziecka jak królika doświadczalnego. Nie liczmy na to, że troche do dziecka po angielsku bedziemy mówić, jakieś tam piosenki mu zaśpiewamy bądź z nagrania puścimy no i może jakoś się nauczy. Sama od 5 lat uczę dzieci i z całą świadomością mogę powiedzieć, że tu nie ma miejsca na przypadek. Zdecydowanie doradzałabym przestudiowanie metodyki nauczania maluchów i zapoznanie się z ich możliwościami percepcyjnymi przed przystąpieniem do misji "angielski dla malucha".
TPR (nauczyciel) oraz włączenie tv/ radia (gdzie są transmisje w języku angielskim) by dziecko mogło się osłuchiwać z językiem (zadanie dla rodziców).
Temat przeniesiony do archwium.

« 

Pomoc językowa - Sprawdzenie

 »

Pomoc językowa - Sprawdzenie