Ja czytam książki w oryginale lub tłumaczeniu na angielski (z wykluczeniem tych oryginalnie polskich - zatem: Sun Tzu, Victor Hugo - w wersji angielskiej; jakieś Wiedźmaki itp - raczej nie.). Generalnie robię to dla przyjemności, zatem nie bawię się w powtarzanie czegokolwiek w myślach/głowie etc., przy czym - jeżeli jest to ebook, zawsze korzystam z dołączonego (np. do Kindle'a) słowniczka monojęzycznego i zaznaczam sobie słowa, których nie znam (niektóre mogę sobie później wprowadzić do aplikacji do nauki słów i zwrotów - np. Mnemosyne czy Anki - przy czym korzystam z tego pierwszego).
Jeżeli chodzi o tzw. "szybkie czytanie" - to wydaje mi się, że zostało to zdebunkowane - jako udany sposób na kasę dla tzw. trenerów i "teoretyków" szybkiego czytania - którzy okazali się ekspertami od szybkiego przerzucania stron, z zerowym zrozumieniem tego co na tych stronach jest.
Jeżeli chodzi o łatwość czytania - literatura piękna vs literatura naukowa/techniczna - ta druga jest zwykle łatwiejsza do przeczytania, wbrew pozorom - jeżeli oczywiście znasz się na branży, której dotyczy. W literaturze pięknej autor sam musi często ogarnąć słownictwo dotyczące świata, który opisuje i będzie się chciał tym pochwalić, przynajmniej na początku - jeżeli będzie to np. literatura marynistyczna [...] - tu wpada jakakolwiek książka Josepha Conrada w oryginale.
Z trochę bardziej egzotycznych klimatów: trochę czasu temu czytałem "Clan of the Cave Bear" - i pomijając fakt, że są to totalne bzdury (chociaż historia jest dość epicka i czyta się to bardzo przyjemnie), a z życiem neandertalczyków to ma mniej wspólnego, niż świat Star Treka z życiem kosmitów... Mimo to, autorka rzuca w czytelnika nazwami fauny i flory, z którymi zapewne mieli problem nawet native speakerzy... Dlatego przy okazji - podział na tzw. słowa "potrzebne" i "niepotrzebne" (a z tego, co widzę jest to tu dość częste) wydaje mi się też trochę nietrafiony.