Kasiul, Cebulka....
W sumie, po zastanowieniu się, dochodzę do wniosku, że faktycznie przesadzam i się czepiam.
W końcu jeśli ktoś jest na tyle naiwny i ma tak dobre serce, żeby pisać, poprawiać etc. dla kogoś komu się nie chciało nawet drugi raz tekstu przeczytać to nie moja sprawa.
Ja po prostu jestem wredna.
Jak ktoś do mnie dzwoni o 10-11 wieczorem: 'ja ci przeczytam, a ty bedziesz poprawiac', to mówię, że przykro mi bardzo, ale akurat jestem zajęta. Co z tego że na jutro? Miał na to tydzień.
A jak ktoś, daje mi tekst po polsku i mówi napisz coś, bo przecież tobie łatwiej, to mówię, że co prawda łatwiej, ale nie widzę powodu, żeby siedzieć godzinę nad tym, podczas gdy on/a będzie sobie oglądać tv - i wszystko mi jedno czy się ktoś obraża czy nie.
Pomagać tak, odwalać za kogoś robotę, zarabiać na niego itd. nie (naprawdę wystarczy mi, że muszę pracować na wszystkich cwaniaków, którzy mają pozałatwiane renty, lub im się pracować za marne pieniądze nie chce).
A co do kiepskich nauczycieli. Nie przeczę są. I tylko się zastanawiam, czy to się proporcje odwróciły, czy ja miałam więcej szczęścia, bo tych kiepskich było jednak zdecydownie mniej.
I przypomina mi się taka historia: Znajomy jest w komisji, która egzaminuje nauczycieli języka. Tzn. takich ludzi, którzy nie mają odpowiedniego wykształcenia, uczą czegoś innego, ale nie było komu uczyć angielskiego, więc oni też, tylko muszą zdać ten egzamin.
No więc była raz pani, która była naprawdę kiepska. A mówiła jeszcze gorzej: fatalna wymowa, błędy gramatyczne, ubogie słownictwo. I pani się rozpłakała, że jak nie zda, to jej dyrektor nie zatrudni, a ona ma rodzinę..... I co teraz zrobić? Zlitować się nad panią, bo przecież dziecko ma, starała się, dać jej szansę? Czy nie...bo przecież nikogo nic nie nauczy?