Oj, to zmienia postać rzeczy. Czy znajomy jest polonistą, czy też filologiem obcym? Jeśli nauczył się wcześniej innego języka obcego biegle, to nauczenie się angielskiego do poziomu B2 nie powinno sprawić mu większych trudności. Do tego jako językoznawca przyswoi podstawową gramatykę błyskawicznie (o ile nie zacznie się rozczytywać w różnych niuansach :)).
Odradzam studia - moim zdaniem nie ma się co w to bawić. Jeżeli chciałby te studia skończyć (nie wiem, czy do czegokolwiek są mu potrzebne), będzie musiał chodzić na kompletnie nieinteresujące przedmioty. Do tego egzaminy itd. - chyba nie chciałoby mi się w to bawić po doktoracie :). A zajęcia językoznawcze mogą okazać się sporym zawodem - bo dużo zależy od tego, na jakiego wykładowcę akurat trafi.
Ja bym postawiła na naukę własną + w razie potrzeby dobry kurs językowy. Do tego lektura własna najpierw z zakresu podstawowych zagadnień językoznawczych, a potem już z tych dziedzin, którymi zajmuje się naukowo. Przy doborze lektury można zainspirować się syllabusami ze studiów anglistycznych, albo poradzić się jakiegoś wykładowcy - ale najsensowniej pewnie będzie poczytać kanoniczne prace z dziedziny, którą się zajmuje + najnowsze artykuły z interesujących go dziedzin, publikowane w anglojęzycznych periodykach językoznawczych. Dodatkowo można przejść się na wybrane wykłady anglojęzyczne na UAM (bez bawienia się w jakiekolwiek zaliczenia) i śledzić wykłady gościnne z zakresu językoznawstwa (trochę się ich zdarza). A potem zacząć jeździć na konferencje anglojęzyczne, które powinny być dużo ciekawsze od zajęć z gramatyki opisowej dla studentów I roku, którym obce są takie nazwiska jak Chomsky czy de Saussure :).
Podejrzewam, że do poziomu rozumienia tekstów naukowych i wykładów ze znanych dziedzin znajomy dojdzie błyskawicznie, zwłaszcza że rozumiem, że w jakimś stopniu angielski już zna.