Miałam ostatnio okazję przyjrzeć się paru szkołom językowym.
Najpierw Berlitz - trafiłam tam na kurs wakacyjny. Moje umiejętności sprawdzał metodyk - dokładnie i sprytnie ;-) Po kilku pytaniach dostałam obrazki przedstawiające różne sytuacje i miałam je opisać w różnych czasach. Wtedy nie mieli dodatkowo testów, teraz widzę, że są.
W regulaminie niczego specjalnie groźnego nie znalazłam, a zapis o niemożności zapisania się w jednym miejscu na kurs prowadzony w innym bez dyskusji mi wykreślili, bo właśnie tak się zapisywałam. Obsługa bardzo sympatyczna, ale trzeba brać poprawkę, że były wakacje, więc z drugiej strony po prostu mogli być bardziej na luzie, bez jesiennych tłumów.
Zajęcia były świetne, dobrze się na nich bawiłam i co ciekawe - mówią tylko po angielsku i w każdym kursie bierze udział kolejno 3 lektorów (moim zdaniem to niezły pomysł, bo wiadomo jak łatwo się przyzwyczaić do akcentu jednej osoby i wiadomo, jak łatwo przejść przez kurs nawet nie próbując myśleć po angielsku. Po zakończeniu kursu ku przerażeniu mojej z natury pracowitej lektorki stwierdziłam, że jestem zachwycona tym jak wiele się nauczyłam, w zasadzie bez wysiłku ;-) Co do cen też nie mam porównania, bo kurs wakacyjny był bardzo tani (ponieważ oficjalnie mogło być tam do 15 osób) ale w grupie mieliśmy tylko 5, więc za bardzo małą cenę miałam kurs w luksusowych warunkach, tylko jeszcze raz podkreślam, że to były zajęcia wakacyjne. Niestety teraz jesienią mają bardzo kiepski wybór godzin, chyba po prostu prowadzą niewiele grup, więc zostałam zmuszona kursu jesiennego szukać gdzieindziej.
Od tego momentu opisuję wrażenia z kwalifikacji i lektury regulaminów.
TFLS - sprawdzanie - najpierw test, chyba dopasowujący się do poziomu, bo ku mojemu zaskoczeniu pytania były na w miarę zbliżonym poziomie. Potem rozmowa z metodykiem - sympatyczna - najpierw kilka pytań, potem tekst z gazety sprawdzający rozumienie tekstu pisanego. Wyglądało że wszystko jest ok, więc ustawiłam się w długiej kolejce do zapisów. W tym czasie zaczęłam czytać regulamin. Trochę mnie zraziło, że jak ktoś ma trafić do grupy, która już zaczęła zajęcia, to absolutnie nie ma żadnych szans na wynegocjowanie z tego tytułu choćby najmniejszej zniżki (mniej więcej tak zniechęcająco to brzmiało;-)
Ale nic to, załamałam się dopiero przy fragmencie, że nie gwarantują miejsca, w którym odbywają się zajęcia. No to jak tak, to ja serdecznie dziękuję.
I tak wyszłam zawiedziona. A potem się jeszcze dowiedziałam, że owszem oferują tam dodatkowe zajęcia z native speakerem, ale tylko jak się wykupuje 2 kursy naraz. Jak ja się zastanawiałam, czy zapisać się tam choćby na 1.
Następnego dnia poszłam do Archibalda. Pierwsze co usłyszałam, to jak recepcjonistka właśnie wyjaśniała chłopakowi, że jeśli jakaś grupa już zaczęła zajęcia, to on zapłaci mniej, bo te zajęcia zostaną mu od razu odliczone. Co nastroiło mnie pozytywnie i poszłam na kwalifikację.
Najpierw po krótkiej rozmowie dostałam test (na określonym poziomie, jeśli ktoś uważa, że to nie jego poziom, to dostaje inny test, aż wypełni właściwy). Potem rozmawiałam z metodykiem - też sympatycznie - fajna dziewczyna przemaglowała mnie co chwila zmieniając temat na inny, miałam też krótkie zadanko (dialog do odegrania razem z nią). Na końcu dowiedziałam się, że z mówienia jestem na całkiem innym poziomie niż z gramatyki i dostałam różne kursy do wyboru, na innym poziomie ogólne, na innym gramatyczne, na innym uczące mówienia.
Wybór był spory, w tym i pasujące mi godziny. A że potrzebowałam godzin nietypowych to i tanio mi wyszło, nawet mimo tego, że wybrałam grupę do 6 osób. Czyli nie dość, że w ogóle mają nietypowe (nie-wieczorne)godziny, to jeszcze płaci się wtedy mniej. Teraz tylko mam wielką nadzieję, że nauka będzie przypominała tę w Berlitzu :-)