Coz, wiadomo, ze reklama dzwignia handlu, ale pomysl z gwarancja na pismie to juz chyba przesada.
Co daje kursantowi taka gwarancja? Gdyby na przyklad niezadowolony kursant wystapil o zwrot pieniedzy, poniewaz uwaza, ze „nie nauczyl sie angielskiego” – oddaliby mu te pieniadze tak po prostu? Nie znam tej szkoly, ale smiem w to watpic. Zapewne musialby najpierw udowodnic, ze np. jakosc zajec byla kiepska, a to udowodnic trudno, poza tym komu by sie chcialo biegac po sadach – na co zapewne z zalozenia pomyslodawcy takich „gwarancji” licza.
Skoro wiadomo, ze kursant spelniajacy warunki podawane zazwyczaj w tego typu „gwarancjach” (np. odrabianie zadan, obecnosc na zajeciach itp)
I TAK „nauczylby sie jezyka” lub przynajmniej zrobil postepy, niezaleznie od tego, do jakiej szkoly chodzi, jesli natomiast nie spelnia tych warunkow – gwarancja jest niewazna – to jaka tak naprawde ta gwarancja ma wartosc??? I w jaki sposob dowodzi wiekszej skutecznosci zajec? – bo jak na razie nie dowodzi niczego.
Naprawe nie chodzi mi o to, by atakowac akurat te konkretna szkole, ale niepokojace jest to, ze ludzie wybieraja szkole TYLKO I WYLACZNIE dlatego, ze sklada jakies puste obietnice. Jesli szkola jest faktycznie dobra, to po co takie frazesy? Lapanie naiwnych?
Przypomina mi to hasla w stylu – „mamy nowa metode nauczania” – dodam, ze „nowa metoda” bywa nierzadko zlepkiem i tak juz dawno stosowanych w nauczaniu metod, a wiekszosc lektorow i tak prowadzi zajecia tak samo jak wczesniej. Ludzie, please.... Naprawde rozumiem, ze jest konkurencja na rynku i trzeba sie promowac, ale chyba sa jakies granice? Czy nie ma?
Potencjalnym kursantom radzilabym brac pod uwage jeszcze inne kryteria, nie tylko slogany reklamowe.