Czy dzwonicie sami do uczniów z zeszłego roku?

Temat przeniesiony do archwium.
1-30 z 45
poprzednia |
hejka,
Mam takie pytanie, udzielałam lekcji prywatnych, raczej deklarowali rodzice sami, że w przyszłym roku też będą się uczyć. Jest początek roku a zainteresowanie lekcjami-korepetycjami duże, dzwonią nowi uczniowie chętni, natomiast nie wszyscy z poprzedniego roku dzwonili. Co robicie? Dzwonicie do nich sami (do tych, którzy zadeklarowali chęć) z zapytaniem czy będą chodzić na lekcje i od kiedy? Dodam, że część uczniów znam dłużej niż rok. Wczoraj zadzwoniłam do jednego z nich, gdyż nie wiedziałam czy trzymać termin, a pasował mi tak dojazd. Uczeń...nie wie jeszcze, mamy niby nie było :PW sumie głupio mi się zrobiło, bo rzeczywiście wyglądało to tak, jakbym kogoś na lekcje namawiała, ale ja tylko zapytałam czy będzie się chciał ze mną uczyć w tym roku i jeśli tak to mam termin tego dnia, o tej godzinie i czekam na szybką odpowiedź, gdyż mam innych chętnych. W domu usłyszałam, że zachowałam się nieprofesjonalnie. Trochę rzeczywiście taki cringe....
może lepiej następnym razem zadzwonić do rodziców, bo to oni płącą i to oni, de facto, są klientami. Dziecko nie ma tutaj za duży do gadania -- i tak połowa jest zmuszana, żeby na takie zajęcia chodzić.

w szkołach językowych to normalna praktyka, że dzwoni się do rodziców dzieci, które nie zadeklarowały jeszcze, czy będą kontynuować naukę. Jeżeli w twoim przypadku rodzice dalej są niezdecydowani, to zasugeruj jakiś deadline i powiedz, że po tym terminie będziesz zapisywać nowych uczniów i nie gwarantujesz, że będą wolne miejsca.
Zielonosiwy,
Dzięki za odp. (w zasadzie chyba juz kiedyś odpowiadałeś na moje któreś pytanie, jak widać, u mnie kłopoty organizacyjne,..) W rzeczywistości sądziłam, że dzwonię do mamy, ale musiałam pomylić nr tel, choć...to już nastolatek, ale fakt, nie chce się uczyć, więc mógł też okłamać, bo pytałam, czy mógłby porpsić mamę do tel...niby nie było, wieczorem...hm..powiedziałam jedynie, żeby przekazał informację. No właśnie wiem, że tak jest w szkołach językowych, ale tu jest inna sytuacja. No tak, deadline w sumie nie jest złym pomysłem. Bo tak to sytuacja kończy się na ...porozmawiam z mężem.
ps. Zielonosiwy, jak mogę zapytać- Ty pracujesz w szkole językowej/ posiadasz takową?
Szkola jezykowa to instytucja formalna. Jest taki zwyczaj, ze firmy przypominaja sie klientom, jest to cos w rodzaju marketingu.
Jako osoba prywatna ja bym nie dzwonila, bo to jest napraszanie sie. Jak beda chcieli to zadzwonia. Czasem tez ludzie maja jakis budzet zachwiany albo np chca zaczac pozniej i takie dawanie im deadline to moze miec skutek odwrotny do zamierzonego. Ja uwazam, ze jezeli uczen chce kontynulowac z danym nauczycielem, to go znajdzie.
Chippy, masz rację. Myślę, że ogólnie może to tak wyglądać, jakbym klientów szukała. Zadzwoniłam wprawdzie tylko do 1 ucznia. Prawda jest inna, bo klientów gdybym chciała miałabym sporo, bo jest duży popyt w moim mieście na lekcje dodatkowe, tylko wzięłam pod uwagę, że danego ucznia uczyłam 3 lata i też wchodził w grę dojazd a ja układałam plan. Chociaż myślę, że jeśli ktoś odezwie się później, a mnie nie będzie pasował dojazd, to trudno.
W sumie głupio wyszło, nie wiem jakaś nieogarnięta jestem w takich kwestiach. Moja koleżanka ostatnio pół żartem powiedziała,że potrzebowałabym managera- i miała rację;)
Tak, ja może błędnie założyłam, że będzie kontynuacja zajęć, a ludzie mogą mieć inne plany.
2 osoby przyjęłam jeszcze przed wakacjami a pod koniec wakacji jeszcze 1 i 2 uczniów "starych; zadzwoniło. Grafik zapełnia się szybko, bo wiadomo, wąskie są godziny udzielania lekcji, jedynie uczniowie młodszych klas kończą lekcje wcześniej i mogą przyjsc na jakąś 13, 14:00. Reszta...chce o 16 ;) Nikt nie chce już o 19:00. A do tego we wtorki mam szkołę językową, dojeżdżam do innego miasta....i też już praktycznie dzień odpada.
Myślę, że popełniam jeszcze wiele błędów. Kiedyś przy okazji badań na dysleksję badano inteligencję- braków nie mam ;) ale czasem nie potrafię rozwiązać takich prostych spraw. Sam język i przekazanie wiedzy to nic w porównaniu z ustalaniem planu, asertywnością w stosunku do ...rodziców, ustalaniem ceny....takie życiowe sprawy są dla mnie o wieeeele trudniejsze. Stąd moja aktywność na forum :) ale..."Nierówni potrzebują siebie". Może kiedyś będę miała okazję się jakoś odwdzięczyć. Na moich doświadczeniach i błędach mogłaby powstać już książka ;)
Czy mogę jeszcze tutaj podpiąć taki wątek? Otóż sumienie mnie zagryzie żywcem :P serio...
I jest to związane z powyższym pytaniem. Pokrótce: 4 lata uczyłam 2 uczniów (osobno) z jednej klasy. Najpierw umówiłam się z mamą ucznia X, niedługo potem mama ucznia X dała mój numer mamie ucznia Y. Teraz tak: uczeń X sprawiał na początku bardzo duże problemy. Ja, młodsza jeszcze, miałam więcej zapału i chęci żeby mimo wszystko ucznia nauczyć. Z własnej woli zostawałam dłużej po lekcji, mama nigdy nie zaproponowała mi zapłaty za dodatkowy czas. W kolejnym roku postanowiłam to zmienić i kiedy miałam lekcje ustawione u uczniów tak, że od razu po godzinie zajęć u ucznia X muszę lecieć do ucznia Y mama ucznia X wyraźnie powiedziała, że jak była klasówka to dłużej zostawałam. Poczułam się jakbym kapciem oberwała- i najgorsze, że własnym! :( tzn, że sama przyzwyczaiłam mamę do tego, że coś jej dodatkowo daję, nie otrzymując nic w zamian. Ale ta sytuacja uległa naprawie. Zdarzały się sytuacje, kiedy mama w trakcie lekcji przerywała, bo uważała, że "To już ma zapisane"- siedziała i słuchała w pokoju obok. Mnie bardzo stresuje, kiedy jestem "obserwowana". Ale i to na mój protest uległo poprawie. Kiedyś wyszłam tak wkurzona właśnie po takiej sytuacji, że źle zaparkowałam auto i sobie mandat zapłaciłam. W zeszłym roku była taka sytuacja, że lekcja się skończyła, w trakcie niej uczyliśmy się do sprawdzianu, a mama po lekcji zaczyna się dopytywać jak odrobić pracę domową. Poświęciłam jeszcze kwadrans tłumacząc, ale mama coś podgadywała, ja odebrałam to tak, jakby jednak potrzebowali tej pomocy ode mnie z tą pracą i głupia wypaliłam, że jak zrobi ją to mu sprawdzę. Niby odpowiedziała, że nie, że sobie poradzą, ale w niedzielę! w południe dostaję sms, że na mailu jest praca do sprawdzenia którą ma na poniedziałek. I dostałam swoim drugim kapciem. Nie wiem czemu (tzn, teraz już wiem), że czułam się jakby w obowiązku pomóc. Bylam wkur....jak nie wiem. Miałam z tym trochę zachodu. Pracę poprawioną (napisaną wczesniej przez mamę w wieloma błędami) odesłałam i....no dziękuję otrzymałam. OK- może sądziła, że ja to w 5 min sprawdzę...może. W zeszłym roku juz chodząc do ucznia X czułam że się w tym wypaliłam. Byłam zla na siebie, że ...własnie za dużo z siebie dałam energii. Uczeń od zeszłego roku...jakby coś drgnęło, ale nie wiem czy to nie było spowodowane obawą przed egzaminem 8. Jednocześnie lubiłam przychodzić do ucznia Y. Tam też nie miałam problemu z rodzicami. Mama ucznia X bez mojej wiedzy dała numer mamie ucznia Z (tez z tej klasy- klasa bardzo pechowa, były częste zmiany nauczycieli, dzieciaki trafiały raz lepiej raz gorzej). Ponieważ nie wiedziałam czy będę jeszcze uczyć ucznia X to nie chciałam od niego osób poleconych brać. Na info, że mama dała mój numer powiedziałam, że w tym roku nie mam już czasu. W połowie jednak sierpnia mama ucznia Z zadzwoniła z pytaniem o lekcje. Zgodziłam się i umówiłyśmy się na ponowny kontakt kiedy będzie plan. W międzyczasie pojawiły się pewne kłopoty rodzinne u mnie, a rok szkolny zaczynał się. Mamie ucznia Z po jej tel dałam wstępny dzień i godzinę. Następnie odezwała się mama ucznia X...ja akurat miałam wtedy na serio różne problemy i miałam trochę rozszarpane nerwy. Serio, to nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie wiedziałam ilu uczniów wezmę. Nie odebrałam pierwszy 2 tel :( Kolejny raz zadzwoniła rano i odebrałam i powiedziałam, że wynikły u mnie problemy rodzinne i nie wiem co będzie z lekcjami, jeśli zależy Pani na czasie to proszę sobie kogoś poszukać. Mama trochę była niezadowolona, że wcześniej jej nie poinformowałam, stanęło na tym, że w ciągu tyg dam odpowiedź co do lekcji. Baaaaardzo ciężko było mi podjąć decyzję i..nie zrobiłam tego sama, nie dałam rady :( Na serio, nie chcę dla nikogo źle. Mimo iż od tego ucznia słyszałam dziesiątki razy, żebym nie przychodziła (ale to akurat może wynikać z jego zaburzeń) to sądzę że jednak ma uczucia i nie chciałam, żeby czuł się odrzucony (ze jego kolegów uczę a jego nie). Nie chciałam, aby to jakoś źle na niego wpłynęło. Ja kiedyś przeżyłam właśnie odrzucenie, przez przyjaciółkę, później w gimnazjum przez jakieś nieporozumienie byłam przez jakiś czas prześladowana. To myślę, uwrażliwiło mnie na to.
Mało tego- jak już wyżej wspomniałam po umówieniu się I mama ucznia Z zadzwoniłam do ucznia Y. Dziś byłam u nowego ucznia- no.....zaległości spore, chyba chętny do nauki też się nie wydaje. Późnej zauważyłam ze napisała mi wiadomość mama ucznia Y, że jesli przekazana godizna jest aktualna no to oni zapraszają. jeszcze nic nie odpisałam. Wyszło tak , że ja jestem zła. Prawie zawsze tak w moim życiu wychodzi. Napracuję się, a efekt końcowy jak widać. I pozostałam z...gryzącym sumieniem. Wpis był hiperdługi, jesli ktoś dotrwał i chce mi coś poradzić, będę wdzięczna :)
Martyna, przeczytalam twoj post. Nie wiem dlaczego, ty sie czujesz, ze jestes komukolwiek cos winna. Lekcje maja byc od tej do tej godziny, ani minute wiecej. Ty sama sobie zrobilas szkode, bo pomagalas poza lekcjami, a matka pomyslala wtedy, ze twoj czas (bezplatny) jest o.k. bo przeciez nic innego nie robisz i z zadnym wypadku nie masz prawa do zycia osobistego. Jak sa problemy z uczniem, czy z rodzicami to po lekcji wymysl cos, i powiedz, ze niestety juz wiecej nie mozesz dawac lekcji. Twoje nerwy tego nie wytrzymaja. Powiedz, ze akurat wtedy musisz odwiedzac babcie w hospicium. Stare ang., przyslowie 'don't give them an inch, for they'll take a yard.' Badz silna i jakiekolwiek problemy - to koniec z nauka. Problem jest taki, ze rodzic placi i oczekuje, ze jego malenstwo nie musi wkladac swojej pracy w to, bo ty zawsze to poprawisz i zrobic. Nie rob tego.
Martyna, przeczytalam Twoj post do konca. Zdystansuj sie; Ty masz uczyc angielskiego, a nie przepracowywac problemy i traumy wszystkich ludzi dookola. Naucz sie mowic NIE. Nie tlumacz sie nikomu dlaczego. Przychodzisz, robisz lekcje, wychodzisz. Prace domowa poprawiasz na nastepnej lekcji. zawsze z tego wyjda jakies zagadnienia do powtorki. Jak mama pisze dziecku zadanie , to moze niech mama uczy. Kto tu jest in charge? A jak niezadowolona to zrezygnuj. Musisz sobie wdrozyc pelny profesjonalizm.
Dzięki za wszystkie odp. - Chippy, Terri. Przedstawione sytuacje były prawdziwe.W trakcie innych zajęć w ciągu mojej "kaiery"- w cudzysłowiu, bo byłam wtedy studentką i brałam jakieś grosze, ale bywały "ciekawe" sytuacje. Nikt pewnie nie przypuszcza, że mogą się takie zdarzyć idąc tylko na lekcje.
Mój problem wynika z moją kiepską decyzyjnością, tym aby wiedzieć czego chcę, brakiem pewności w niektórych sytuacjach- co szybko jest wyczuwane przez ludzi i wykorzystywane przez ludzi nastawionych aby uzyskać jak najwięcej i jak najtańszym kosztem. Mało jest ludzi uczciwych. Powiem tak, po latach, w miejscu w którym jestem teraz -może to zabrzmi źle- ale nie chcę uczniów którzy nie mają chęci do nauki+duże braki ani roszczeniowych lub zbyt wymagających rodziców. Kiedyś, miałam jeszcze więcej siły i zapału, ale nie można też dać z siebie za dużo obcej osobie. Myślę, że z biegiem czasu nauczyłam się i więcej samego języka i też przekazywania wiedzy. Jakieś tam wnioski z różnych sytuacji wyciągnęłam. Nie wiem, czy będę potrafiła inaczej postępować, bo od zauważenia błędów do wprowadzeniu poprawek w życie jest jeszcze bardzo długa droga.
Hejka,
Powiem Wam jak sprawa się zakończyła. Zrezygnowałam z tych uczniów, których mamy się znały. Za daleko to zaszło i nie wybrnęłabym dobrze z tej sytuacji. Na przyszłość: Nie będę się z góry "telefonicznie" godzić na udzielanie lekcji, tylko powiem, że zawsze decyzję podejmuję po lekcji próbnej. Jeśli będę widziała, że coś jest nie tak, to po lekcji, nie przy uczniu oczywiście będę informować, że jednak nie (oczywiście podając jakiś tam wiarygodny powód- chyba, że prawdziwy ;). Nie będę raczej brać uczniów z polecenia. Do tej pory był to dla mnie większy minus, gdy uczyłam jednocześnie 2 osoby, których mamy się znały...
I wiecie co...ok, nawet jeśli wyszło, że kłamałam. Uczyłam bardzo trudnego ucznia przez kilka lat. 90% osób odeszłoby po pierwszych lekcjach. Nie dostałam nawet odpowiedzi na sms z odmową. Myślę, że trzeba sobie zdawać sprawę, że ktoś może być wypalony, że moje dziecko sprawia większe problemy a nie mieć do tego jakieś dodatkowe roszczenia. To moja druga podobna sytuacja w ciągu ostatniego roku. Taaak...poprzednio też było z polecenia ;) Uczniowie z jednej ulicy, jednej klasy. W zasadzie obie mamy sprawiały mi duży problem. Jedna podsłuchiwała i nawet się z tym nie kryła, niezadowolona, bo chciała bym gramatykę ćwiczyła mówiąc a nie objaśniając i ćwicząc na ćwiczeniach (no, takich jak są w książkach), bo ona sama nie rozumie tych tabelek....OK- tylko, że ja robiłam z nimi też zadania na mówienie. Przerabiałam z nimi też ich podręcznik po miałam wrażenie, że trochę jakby nie do końca byli na lekcji angielskiego w szkole ;) Rodzic jednocześnie chciał aby dzieci dostawały dobre oceny, ale jednocześnie chciał dodatkowych materiałów i mówienia dużo...niewykonalne. Mam uczniów z którymi robię dodatkowy materiał, ale wtedy rodzice nie czepiają się, ze ma 4 na koniec. Ile ja niekiedy przeszłam...głównie z rodzicami, czasem z dziećmi też.
edytowany przez Martyna_z_marca: 18 wrz 2022
edit: a jeszcze dodam, że koniec z dojazdami i podsłuchującymi rodzicami przeszkadzającymi w trakcie lekcji- bo oni wiedzą lepiej, oraz wożeniem picia swojego, bo przecież to tak ciężko wpaść na to, żeby zaproponować coś do picia. Nie wspomnę o aucie, które też niekiedy na niektórych drogach oberwało ;) Jak pracowałam w szkole językowej nie miałam pretensji od żadnego rodzica. Sądzę, że ludzie (w większości) nie mają szacunku do osób, które dojeżdżają uczyć dziecko- traktują ich jak służących- płacę i wymagam. Dojeżdżałam, z uwagi na sytuację rodzinną, ale może jakoś dam radę u siebie, mam na miejscu wszystko, nie muszę szarpać laptopa, książek ze sobą. Jedyny dojazd jaki biorę pod uwagę to do osoby dorosłej, możemy się umówić też w miejscu publicznym- kawiarni np. Miłej niedzieli :) Życzę samych spokojnych uczniów i ugodowych rodziców.
Martyna, moj syn kiedys tam gdy byl na studiach , to udzielal korepetycji dzieciom z matematyki. Sprawe stawial zawsze jasno; jesli u mnie to taniej, jesli musze dojechac do ucznia to drozej.

Najlepiej zawsze jest mowic prawde, nawet jesli jest to trudniejsza prawda, to na dluzsza mete lepiej wychodzi sie na mowieniu prawdy, oczywiscie w sposob profesjonalny.
Chippy, brałam trochę drożej, ale i tak 10 czy 20zł więcej nie kalkulowało się. Jak drożej to już część osób rezygnuje. Ale chodzi o sam fakt, że jak każdy u siebie w domu czuje się panem.
Przecież nie powiem jednej czy drugiej mamie, zeby zajęła się swoimi sprawami w trakcie zajęć a nie specjalnie siadała w pokoju obok z otwartymi drzwiami....
Dlaczego dojeżdżałam....no, może też dlatego, że nie wiem czy w domu zawsze bym miała odpowiednie warunki do nauki.
trochę zmiana tematu, ale dalej odnośnie uczniów-
taka głupia sprawa. Otóż mam jedną z uczennic,nastolatkę, która przychodząc do mniedo domu permanentnie wchodzi w butach. Zaczęło się od tego, jak kiedyś miałam nieposprzątane na podłodze, było sucho na dworze, a ona miała adidasy, więc mówię, że mogła nie zdejmować butów, bo nie sprzątałam- i co..panienka zapamiętała to dobrze i jak widać, nie zwraca (albo nie chce zwracać) uwagi na to, że jest pozmywane i czysto. Mam duży dom, lekcje odbywają się na piętrze, nie zawsze mam możliwość mieć wszędzie odkurzone i pozmywane podłogi, ale jak już wykonam tę pracę to chciałabym, aby czystość została na dłużej. Ja buty oczywiście zmieniam, nawet jak wychodzę tylko do furtki. Myslałam, żeby zwrócić jej jakoś uwagę, tym bardziej że ostatnio weszła w butach mimo iż na zewnątrz padało. Pomyślałam, że nasykuję jakieś łapcie w rządku i zejdę jak będzie wchodzić i powiem, że może sobie założyć łapcie jak jej zimno (Ok, trzeba wchodzić po schodach gdzie są kafle i w korytarzu też są, a u mnie już panele). Ciekawe jak na to zareaguje, ewentualnie 2 podejście będzie takie, że powiem jej, że może sobie przynosić swoje łapcie z domu jak jej zimno (jak coś, gdyby nie chciała tych ode mnie). Co sądzicie...powiem szczerze, dla mnie jest to nie do pomyslenia. Ja jak jadę jako lektorka zatrudniona w szkole do domu ucznia to zdejmuję buty- mimo iż według savoir vivre nie powinnam- ale jakoś mi głupio....może boję się jak ktoś zareaguje??
dobry pomysł z kapciami i aluzyjną uwagą.
Dziś już w zasadzie przypadkowo wyszło, że być może już jej dałam aluzję. Coś było o piętrach w GB i US, i zaczęłam, że ja mieszkam na 1. Wolałabym mieć parterowy dom, bo łatwiej posprzątac, jak np. ktoś ma odkurzacz automatyczny, no ja mnie mam bo mam ważniejsze wydatki, to taki odkurzacz sprzątnie wszystko nie trzeba samemu sprzątać ze schodów.
Jakos tak się dziwnie na mnie spojrzała, ale może przy okazji przemyśli sprawę ;)
Ja z początku myslałam, że ona nie zrozumiała, że w tej konkretnej sytuacji powiedziałam, żeby weszła w butach, bo akurat nie było za czysto, a nie miałam naszykowanych łapci...na co moja mama, (bo nie mieszkam sama) mówi...coś Ty! ona nie jest głupia, dobrze wie, tylko jej się butów nie chce zdejmować. Ja juz pominę jak dzisiaj tak usiadła, że mi buta na krześle trzymała. Krzesło już ma swoje lata...ale jak widać...dla uczniów lepszego nie potrzeba. Bardzo pewna siebie ta dziewczyna...prędzej czy później trafi na odpowiednia osobę i sporo zapłaci za tą pewność...
Gdzie się mówi łapcie? :)

Ja wychodzę z założenia że, normalnie gość wchodzący do domu powinien się zapytać czy obowiązuje tzw. 'shoes off policy'. Jeśli się nie zapyta to informuję go, że u mnie buty się zdejmuje (ale trzeba mieć kapcie dla gości, no i czysto w domu) :)
Ale to pewnie zależy od charakteru i niektórym osobom trudno jest być bezpośrednimi. Natomiast, jeśli przyjmujesz uczniów u siebie w domu to moim zdaniem, powinno się to zakomunikować na samym początku w ramach innych ustaleń. Ja na przykład pytałbym się przyszłych uczniów co piją żebym miał ich tym poczęstować, czy mają jakieś potrzeby, np. związane ze zdrowiem, i pewnie przy takiej rozmowie organizacyjnej wspomniałbym o zdejmowaniu butów.
Labtes,
Nie wiem gdzie się mówi łapcie..może gdzieś się tak mówi;) znam jeszcze kapcie, papcie. Ja jestem z centrum. Akurat z tym piciem to ja po prostu stawiam wodę i szklankę. Jak mam ochotę czasem dzbanek z juz zapazoną herbatą. ....Kiedyś uczennica zmarła, zrobiłam jej herbatę i...mimo dania podstawki (małego talerzyka jakby co;p) uczennica, (już nie małe dziecko!) odstawiła mi ten wrzątek na biurko- a to zostawia ślad.....nie wiem mnie jak ktoś poczęstuje gorącym napojem, a nie da mi talerzyka czy jakiejś podkładki to albo pytam czy mogę postawić na biurku albo sama ostawiam np. na kamienny parapet...żeby komuś szkód nie narobić.
Chyba, że miałes na myśli osoby dorosłe- no, tutaj wiadomo, że trochę inna sytuacja, ale sądzę, że bezpiecznie jest mieć po prostu wodę. Ja w sumie pytam czasem uczniów jak sobie robię kawę czy chcą coś do napicia, ale ....sądzę, że to nie jest dobre, bo dzieci czy młodzież nie potrafią się jeszcze zachować jak widać...najlepiej to jak niektóre dzieciaki poprostu przychodzą ze swoim bidonem. Jak pracowałam w stacjonarnej szkole językowej to na pierwszych zajęciach z dziećmi w 2 klasie sp. ja patrzę...a oni pobrali sobie z poczekalni porcelanowe filiżanki, zaparzyli herbatki i idą mi z tą zastawą na lekcję. Pozwoliłam im wtedy te trunki zostawić, ale powiedziałam, że nie mogą przychodzić tak na lekcje. Jeśli chcą się napić to mogą w trakcie lekcji, ale mogą przynosić picie w butelce. Na kolejnej lekcji okazało się, że muszę dodać jeszcze, że PLASTIKOWEJ, bo jeden z uczniów (dobrze, że w porę spostrzegałam) wziął nożyczki i chciał przedziurawić ten metalowy dekielek (pokrywkę- że to czym się zakręca szklane butelki :P) uderzając ostrzem, a obok ręka kolegi...na szczęście wszyscy rodzice dostosowali się do zaleceń, nikt nie miał pretensji. Uznałam, że kawę/herbatkę mogą sobie parzyć czekający na dzieci rodzice. (Tym bardziej, ze ja to myłam ;P) No i jeszcze zdziwiłam się jak te małe dzieciaki mi powiedziały, że w poprzednim roku nauczyciel to im pozwalał chodzić z tymi herbatkami na lekcje.....2 klasa...
U maluchów też chyba wprowadziłam zasadę zmiany butów...bo któregoś dnia zaczęło nam w trakcie zabawy fajnie pachnieć na wykładzinie...nie wspomnę kto sprzątał....ale też rodzice się dostosowali, dzieciaki zdejmowały kapcie i ustawiały przed tablicą :) Dodam, że to też było ze względów bezpieczeństwa...tak serio. Kiedyś uczeń, który był ...trochę nadpobudliwy wymachiwał nogą tak, że ....zleciał mu niezawiązany traper i uderzył inne dziecko aż tamto się popłakało....taaak.
Ale zgadzam się z tym, że regulamin na początku warto by dać, bo tak myślę, ktoś może rzeczywiście być zdezorientowany co do zasad. Nie wiem i nie dojdę już do tego co taka osoba nie patrząca w ogóle na czyste podłogi myśli sobie, sądzę, że gdybym rozłożyła jasny dywan też by nie patrzyła. Jak widać...nie wolno dzieciom ani nastolatkom mówić, a ..wejdź sobie w butach bo nie zdążyłam posprzątać. Może chociaż ktoś to przeczyta i nauczy się na moim błędzie ;) Spróbuję jakoś z tego wybrnąć, w miarę kulturalnie. Dzięki za odp.
Cytat: Martyna_z_marca
.Kiedyś uczennica zmarła, zrobiłam jej herbatę i...mimo dania podstawki (małego talerzyka jakby co;p) uczennica, (już nie małe dziecko!) odstawiła mi ten wrzątek na biurko- a to zostawia ślad.....

odpraw egzorcyzmy
Widziałam ten błąd, bo z reguły czytam co napiszę, ale tak myślę, a...nikt się do tej głupoty nie doczepi, zostawiam ;)
edit. A w sumie...czemu by nie ;) Jak już kupię te łapcie, to wezmę się za egzorcyzmy....
z opóźnieniem zorientowałem się, na czym polegała literówka
Po prostu mówisz, że sprzątałaś i prosisz ją, żeby zdjęła buty i ew. proponujesz "łapcie" jak jej zimno w stopy. Jak dziecko jest normalne, to zrozumie.

A jak się boisz, że się poskarży rodzicom, to pamiętaj, że obyczaj jest po Twojej stronie: w Polsce w gościach raczej się buty zdejmuje, jeżeli gospodarz nie protestuje.

Tak w ogóle nauczyciel musi być stanowczy, bo inaczej nie będzie sobie radził w wielu sytuacjach. Jak najbardziej można być grzecznym i stanowczym/pokazującym swój autorytet. Nie ma tu żadnej sprzeczności.
Tu gdzie ja mieszkam wchodzi sie ludziom do domu w butach i chodzi sie po calym domu w butach. Mnie chce trafic bo ja mam ograniczenia zdrowotne i sprzatanie dla mnie tj big deal. Jak przychodzi kolezanka jedna Polka,jedna Rosjanka, to wiedza, ze maja przyniesc jakiekolwiek obuwie, w ktorym nie chodzi sie na zewnatrz. Ja woze takie w aucie na wizyty u nich i zmieniam. Mialam kilka Meksykanek do sprzatania, to mowilam na wstepie, ze trzeba przebierac, ale sama to obuwie zapewnilam. Niestety. Chodzilam kiedys do swiatyni Buddyjskiej :)), no to tam wszyscy bezwarunkowo zdejmowali, taki wymog.
Jak mi wchodzi ktos okazjonalnie do domu to prosze zeby wytrzec porzadnie (poswiecam jeden dywanik) zaciskam zeby i sprzatam po nim.
W Polsce jest lepiej bo jest zwyczaj zdejmowania. Najlepiej na wstepie grzecznie poprosic, zeby osoba przynosila sobie obuwie na zmiane "bo u nas w domu sie zmienia". Podziekowac za zrozumienie i koniec.
Hej, dzięki za odpowiedzi. Chippy- jak można zapytać, to Ty nie mieszkasz w Polsce?
No tak, u nas ogólnie jest zwyczaj zdejmowania butów. U mnie w domu to czy jak rodzina przyjeżdżała to zakładali łapcie, czy koleżanka wchodziła, ale np. jak przyjeżdżał facet naprawić pralkę to w butach się pakował.
Ja jak jeździłam do uczniów to zdejmowałam buty. Kiedyś głównie dojeżdżałam i wyobraźcie sobie, że tylko jedna Pani kazała mi wejść w butach. Akurat była zima, u nich nowy dom, czysto, ogrzewanie podłogowe a dziecko 5 letnie i siedziałyśmy sobie głównie na podłodze więc..nawet mi niewygodnie by było w tych butach więc zdejmowałam.
ps. ciekawy temat się zrobił;) Ja sądzę, że po prostu dzieciaki nie są głupie, tylko sobie testują na co mogą sobie pozwolić. Fakt, głupio mi bo dzieciak przychodzi 2 razy w tygodniu, jakby nie było no to jest to dla mnie stały zastrzyk gotówki, więc jak tu ktoś zauważył gdzieś obawiałam się bardziej że dzieciak powie rodzicom. Kiedyś miałam nastolatka do nauki. Jak przyszedł była jesień a u nas akurat był remont, całe podwórko skopane, robotnicy latali po podwórku i też po dole, po piwnicy więc tam gdzie się wchodzi było brudno i nie bardzo było wtedy jak tego sprzątać. Więc powiedziałam uczniowi żeby w butach wszedł...i znów, chłopak wcale nie zauważył, że jak wszedł na piętro to warto by już zdjąć buty, ale ok. Jak już remont sie zakończył a my posprzątałyśmy (bo tata palcem nie ruszył...) to temu uczniowi powiedziałam jak wszedł, czy nie chce kapci, na co on stoi sobie dalej w butach i mówi, że nie chce. Ja zdębiałam- a on- To czy mogę wejść w butach? (serio....) I wtedy już stanowczo powiedziałam, że nie, że w takim razie musi wejść bez butów.....zdjął...
Cytat:
jak można zapytać, to Ty nie mieszkasz w Polsce?

Informacje znajdziej w moim profilu.
Chippy: Jeju, ale światowa jesteś! Dawno się tam przeprowadziłaś?
Dawno. :-). No jestem swiatowa ha ha :)))). Zeby tylko ja jedna na tym forum ;-)
Temat przeniesiony do archwium.
1-30 z 45
poprzednia |

« 

Pomoc językowa

 »

Nauka języka