Korepetytatorzy w jakim wieku jestescie?

Temat przeniesiony do archwium.
31-34 z 34
| następna
Dziwna jest ta cała dyskusja. Zastanawiamy się nad tym, kto może, a kto nie powinien udzielać korepetycji, natomiast nie zdefiniowaliśmy pojecia korepetycji.

Dla mnie są to lekcje uzupełniające, które mogą mieć dwa cele:
- uzupełnienie materiału, którego uczeń nie przerobił z powodu absencji lub lenistwa;
- podciągnięcie oceny ucznia, który jest zagrożony jedynką na koniec semestru lub roku.

Tak rozumianych korepetycji może udzielać licealista, a nawet gimnazjalista z tej samej klasy. Udzielane przez niego lekcje często będą skuteczniejsze od korepetycji "zawodowego" korepetytora, gdyż uczeń-korepetytor zna program, podręcznik i wymagania nauczyciela, a uczeń-uczeń mniej krępuje się swojego korepetytora i wspólne lekcje dają dobre rezultaty.

Większość z osób biorących udział w dyskusji uważa korepetycje za indywidualny kurs prowadzony wg własnego programu. Tak rozumiane korepetycje powinny być prowadzone przez zawodowego nauczyciela lub studenta starszych lat filologii. Skuteczne będą pod warunkiem jednakowego zaangażowania korepetytora i ucznia.

Takie korepetycje musiałem brać w początkach swojej pracy zawodowej, gdy okazało się, że znajomośc angielskiego wyniesiona z zaliczonego na 4 lektoratu jest niewystarczająca. Lekcje, których udzielał mi student anglistyki, niezbyt mi odpowiadały, ułożony przez niego program nie pasował do moich potrzeb i wkrótce obydwaj zrezygnowaliśmy ze współpracy. Drugi nauczyciel, który z miał zupełnie inny zawód, zgodny z moim. i zdany egzamin resortowy z angielskiego. Uczył przede wszystkim tego co mi było potrzebne, razem tłumaczyliśmy podręcznik. Ja "odwalałem" całą żmudną robotę, on cyzelował moje wypociny w rezultacie powstał skrypt, z którego korzystało wielu kolegów.

A jeśli chodzi o "śląską" wymowę , to mam kolegę, który mósiąc po polsku "śpiewa z wileńska", zna biegle 4 języki i tej "wileńszczyzny" nie słuchać, gdy w nich rozmawia, przynajmniej gdy rozmawia po angielsku.
To jest niepoważne.Po to własnie sa egzaminy wstępne, pierwszy rok studiów, aby przeprowadzić selekcję. Nawet sobie nie wyobrażam, że teraz ( jestem na czwartym roku) ktoś uznał, ze się nie nadaję i mam poszukać sobie nowych studiów.
Mnie przez pierwsze 5 czy 6 lat nauki języka uczyła kuzynka ( o 10 lat starsza ) - najpierw jako licealistka a potem jako studentka ( kierunek studiów co prawda nauczycielski, ale całkowicie niezwiązany z językiem - ścisły).
To była moja najlepsza nauczcielka angielskiego jaka miałam, uczyła i wymagała . Nie byłam jej jedyna uczennicą, uczyła koło 15 osób - zajęte weekendy od rana do wieczora i po zajęciach.
Zarówno w szkole, jak i pózniej na studiach i na kursach językowych uczyło mnie kilkoro filologów - kilku z nich ( niestety ) nie przygotowywało się do zajęć a zajęcia te były po prostu nudne.
Nie chcę tu pisac ,że lepiej się uczyc u licealisty niz filologa, jednak bardzo często jest tak ,że niektórym wystarcza zdobycie -brzydko to okreslę " papierka" i na tym kończa swoje wysiłki.
Zresztą nawet tu co jakis czas zakładane są posty studentów filologii - nie chcę/ nie lubię uczyć - co mam zatem w zyciu robić.
Zatem - jakbym miała posłać swoje dziecko na dodatkowe zajęcia - wybrałabym zdolną i pełną zapału licealistkę niż filologa, który nie lubi uczyć.
dokłanie tak było, jak napisałam.
komisja co roku była inna. widocznie nie każdemu to przeszkadzało...
31-34 z 34
| następna

Zostaw uwagę