Drodzy forumowicze.
Mam problem. Myślę o rozpoczęciu studiów anglistycznych na lokalnej Państwowej Szkole Wyższej. Mój angielski jest raczej dobry, na IELTSie lata temu uzyskałem 6.5 (wersja academic, miałem 6 w każdej aktywności z wyjątkiem czytania, gdzie uzyskałem 8 punktów – przypominam, max to 9). Ogólnie jestem gdzieś na solidnym B2 z czytaniem na solidnym C1. Czytam dużo po angielsku, głównie literatury fantasy, rozumiem praktycznie wszystko, udzielam się na jednym forum anglojęzycznym, wydaje mi się, że od mojego IELTSa (który zdałem w 2013) mój angielski dalej się polepsza, może nie jakoś bardzo dużo, ale jednak cały czas jestem w stanie interakcji z tym językiem.
Niestety, jest jeden problem. Mam dosyć poważną wadę wymowy (mieszam dźwięki t-k; r-l; g-d) i w związku z tym zastanawiam się, czy jest jakikolwiek sens rozpoczynać studia na filologii angielskiej, jeśli mogę polec na fonetyce i fonologii? Moja siostra ukończyła fil. angielską i twierdzi, że nie dam sobie rady i nikt mnie nie zrozumie. Troszkę szkoda, bo chciałbym się dowiedzieć więcej o angielskiej literaturze i historii krajów anglojęzycznych, mógłbym napisać troszkę esejów na tematy zadanie przez prowadzących, ogólnie, bardzo chciałbym się rozwijać intelektualnie i naukowo i wydaje mi się, że filologia angielska mogłaby być kierunkiem, który by mi to umożliwił. Wiem, że z poważną wadą wymowy mógłbym sobie pomarzyć o pracy nauczyciela, ale lubię tłumaczyć (mam już pierwsze tłumaczenia na swoim koncie, bardzo mnie to uszczęśliwia) i może powinienem się rozwijać w tym kierunku? Plus ogólnie lubię języki obce i podobno mam do nich talent, obecnie uczę się włoskiego i japońskiego przez Skype’a z korepetytorami.
Jak myślicie, warto spróbować na anglistyce czy dać sobie spokój? Bardzo zwracają uwagę profesorowie na wady wymowy? Czy wymowa jest najważniejsza, czy oczytanie, znajomość słownictwa i ogólnie obeznanie z językiem, nawet, jeśli ma się problemy, by pewne dźwięki wymówić jak potrzeba?