Mnemotechniki mają ograniczoną skuteczność. Dobre są w pierwszym etapie uczenia, ale trudno sobie wyobrazić, że ktoś tworzy 20,000 skojarzeń dla 20,000 słów - czas, który na to potrzeba znaczenie przekracza czas uczenia tradycyjnego.
Osobiście najczęściej uczę się "mechanicznie", bez zastanawiania się, a dopiero zwracam uwagę na najbardziej "oporne" słówka i wtedy używam mnemotechnik, zwykle prymitywnej wersji tzw. "key-word method", czyli po prostu skojarzenia obcego wyrazu z czymkolwiek. Np. "fuel" kojarzy się "full" itd. - od pewnego etapu wszystko jest do czegoś podobne. Zwykle to już wystarczy. Nigdy nie tworzyłem skomplikowanych obrazów, bo mam pamięć raczej słuchową - słyszę słówko w głowie, a nie widzę obraz.
Piszę tylko o tym, co ja robię - inni mogą mieć inne metody i jeśli działają - super. Robiłem badania do magisterki z teorii pamięci i wyszło mi (zupełnie uczciwie - statystycznie, aż byłem zdziwiony siłą związku), że obrazki pomagają zapamiętywać - grupa z obrazkami obok tłumaczeń zapamiętała ok. 20% więcej materiału w porównaniu z grupą kontrolną. Osobiście byłem zdania, że wyjdzie na odwrót i że dwocipne obrazki będą PRZESZKADZAĆ. No cóż, człowiek się uczy całe życie, nawet na studiach ;).
Teoria związana z użyciem obrazów do zapamiętywania jest bardzo skomplikowana - tzw. dual coding thoeory niejakiego Paivio (nie mylić z bardziej znanym doktorem Pai-Chi-Wo ;). W uproszczeniu chodzi o to, że mamy jakby dwa kanały - wzrokowy i słuchowy i są one w miarę niezależne, ale mają ograniczoną pojemność. Tak więc optymalnie jest patrzeć na obce słówko i słyszeć jego wymowę, bo zajęte są równolegle oba kanały.
Co do problemów z nauką po 10,000 - nie przesadzałbym - im więcej się wie, tym łatwiej się uczyć :).