Na pierwszy rzut oka tak.
Ale wyjazd na farmę ma też jeden plus. Pomimo, że zarobki nędzne jak na taką pracę, stres permanentny, to przynajmniej wyrobią wam podstawowe dokumenty, czyli Home Office i National Insurance (chociaż z tym drugim to czekałem, czekałem, aż w końcu sam sobie załatwiłem). A to podstawa jaką musicie mieć żeby rozejrzeć się za jakąkolwiek inną pracą, czy załatwić świadczenia od państwa, oczywiście, jeżeli ktoś zamierza zostać tu na dłużej.
Jedna rada na początek dla przyjeżdżających do pracy na Tofthill - od razu szukajcie mieszkania w Perth. Będziecie płacić tyle samo co za blaszaka albo nawet i mniej a mieszkacie w normalnych warunkach - to raz.
Druga zaleta - mieszkając w mieście zawsze łatwiej Wam się rozejrzeć za inną pracą w czasie wolnym, bo na kampie jesteście niestety kompletnie odcięci od świata. Opowieści o internecie przez WiFi wysyłane w mailach od Karoliny można między bajki włożyć.
W czasie mojego pobytu udało mi się podpiąć pod net dosłownie 2 razy i to z taką prędkością, że połowa stron nie działała (oczywiście można mieć w miarę stały dostęp do internetu, pod warunkiem, że ktoś lubi siedzieć na blaszanych schodach pod biurem campu).
A teraz PIPA!
Czyli Podsumowanie I Poradnik Auslandera:
1. Lądujecie na farmie.
2. Od razu po przyjeździe, włazicie na internet i zamawiacie bezpłatne karty O2 a w czasie pierwszego wypadu do Perth albo wycieczki do sklepu w St. Madoes je doładowujecie.
3. Pracujecie u Stewarta, jednocześnie pilnie studiując ogłoszenia o mieszkaniach w Perthshire Advertiser - najlepiej wersję papierową bo na stronie PA ogłoszeń praktycznie nie ma.
4. Jak znajdziecie cokolwiek w granicach 4[tel]funtów, umawiacie się na spotkanie z właścicielem i oględziny mieszkania. Jeżeli ściany stoją a w podłodze nie ma dziur wielkości piłki do kosza - bierzecie chatę. Meblami się nie przejmujecie, można kupić za grosze albo dostać za darmo i to naprawdę niezłe - wiem bo brałem.
5. Pakujecie klamoty w karawanie i robicie imprezę pożegnalną na kampie.
6. Rozpakowujecie klamoty w mieszkaniu i robicie parapetówę (tylko nie za głośną, szczególnie po 23 bo się sąsiedzi mogą wkurzyć i się skończy wizytą policji. Zresztą policja to ciekawa sprawa i może coś więcej o nich kiedyś napiszę. Generalnie - są przydatni. Jak macie jakiś większy problem - dzwonicie zawsze na policję a oni pomogą Wam jak tylko będą mogli a jak nie to podpowiedzą co robić dalej.)
7. Jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście, umawiacie się z kimś na dojazd do roboty albo robicie zrzutkę i kupujecie auto na trzy stówy, no może cztery - nawet jak macie możliwość dojeżdżać z kimś to fura się zawsze przyda.
8. W pierwszy w miarę wolny dzień powszedni (a na pewno takie będą) zasuwacie do jobcentre i męczycie konsultantki o pracę. Znajdą coś prawie na pewno, może nie od razu ale po kilku wizytach wymęczycie coś interesującego.
I tu ciekawostka - oni wciskają Wam pracę niemal na siłę bo od tego są a nie od wypłacania zasiłków dla bezrobotnych.
Na zakończenie powiem tylko jeszcze jedno. Nie bójcie się Szkotów.
Szkoci wrzeszczą - fakt.
Szkoci bełkoczą - fakt.
Szkoci rzucają fakami - fakt.
Ale oni po prostu porozumiewają się w taki sposób. Poza tym - i piszę to niestety z przykrością - średnio wykształcony Szkot, jeżeli zabrać mu te wszystkie faki i inne przekleństwa, jest w stanie wysłowić się na poziomie mniej więcej polskiego 12 latka.
Tak, więc, nawet jeżeli Wasz angielski to kilka słów i zwrotów, jak usłyszą, że próbujecie się porozumiewać po ichniemu, będą pomagać, powtarzać, mówić powoli i wyraźnie, w ostateczności poszukają kogoś kto zna choć parę słów po polsku.
W razie kompletnej nieznajomości języka, poproście kogoś o pomoc, choćby Polaka, którego usłyszycie na ulicy - jest duże prawdopodobieństwo, że jest już od jakiegoś czasu i się dogada.
Poza tym to będzie dla Was niezła lekcja szkockiego-angielskiego. A najlepiej uczyć się na żywym języku a nie z książki.
Do następnego razu.